sobota, 30 czerwca 2012

"Skrzydła nad Delft"- Aubrey Flegg


Często, gdy czytam opisy książek, od razu  wiem, o czym mniej więcej są. Kiedy zobaczyłam opis "Skrzydeł nad Delft", to automatycznie zaszufladkowałam tę powieść do romansu historycznego. Błąd! Pozory strasznie mylą, bo choć w książce jest wątek miłosny, nie narzuca się i zapewnia dobre tło do całości. 

W pierwszej połowie XVII wieku miasto Delft huczy od plotek. Podobno Reynier DeVries oświadczył się Louise Eeden. Dzięki temu małżeństwie dwie największe firmy produkujące porcelanę połączą się. Louise niechętnie godzi się z myślą, że wkrótce poślubi swojego przyjaciela, którego zna od dzieciństwa. Dziewczyna jednak nie wie, że wszystko się zmieni, gdy w pracowni słynnego Mistrza spotka czeladnika o imieniu Pieter.

Na początek, muszę napisać, że "Skrzydła nad Delft" to powieść dość krótka- 250 stron. Widząc ilość kartek pomyślałam, że wystarczą mi dwie- trzy godzinki na przeczytanie wszystkiego. Myliłam się, bo powieść przeczytałam w trzy dni. Nie dlatego, że książka była nudna i się z nią męczyłam, ale po prostu chciałam dłużej pozostać w Delft. Głupie? Może trochę, lecz aby to zrozumieć trzeba sięgnąć po tę historię. Już na pierwszych stronach byłam pod wrażeniem barwnego i pięknego języka znajdującego się w "Skrzydłach...". Ładne opisy miejsc oraz mądre, życiowe myśli sprawiły, że nie mogłam oderwać się od lektury. Autor w pierwszym rozdziale wprowadził mnie do niezwykle klimatycznego siedemnastowiecznego miasta Delft.

Sama Louise była sympatyczną i prawdziwą postacią. Kiedy zobaczyłam wiek głównej bohaterki, pomyślałam, że dziewczyna zacznie zaraz mówić językiem zbyt nowoczesnym, a książka będzie zwykłą młodzieżówką. Na szczęście mile się zaskoczyłam. Louise to osoba ciekawa świata i wiele wniosła w całą opowieść. Pieter był mniej wyróżniający się, ale nie mdły. Właściwie to każdy bohater, pierwszoplanowy, drugoplanowy, czy epizodyczny, miał jakąś ważną rolę do odegrania. Do tego dodałabym świetne dialogi, które sprawiły, że książka była poważna i lekka jednocześnie.

I jeszcze ta oprawa graficzna, o której nie mogę nie wspomnieć... W środku znajdują się czarno-białe portrety, a okładka utrzymana w formie obrazu przykuwa wzrok i jest adekwatna do treści. Imponujące budynki, dziewczyna w zielonej sukni o inteligentnym spojrzeniu, lecz czym lub kim są tytułowe skrzydła? Przekonajcie się sami!

 "Żadne wybitne dzieło, a to jest wybitne dzieło, nigdy nie jest skończone" (str. 174)

"Skrzydła nad Delft" to powieść z przekazem, w ciekawy sposób ukazuje życie i zwyczaje ludzi żyjących w Holandii kilka stuleci wstecz. Podsumowując, książka przeniosła mnie (niemal na skrzydłach) do innej epoki. Zastanawia mnie, co będzie w kolejnej części, bo pierwszy tom kończy się bardzo tajemniczo, więc pozostaje mi tylko czekać na kontynuację. Moja ocena to 8/10, bo całą historię czytało się naprawdę miło. Lekturę polecam szczególnie młodzieży, ale myślę że starszy czytelnik również znajdzie coś dla siebie.


Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu Esprit.

 

sobota, 23 czerwca 2012

"Bale maturalne z piekła"- M. Cabot, K. Harrison, M. Jaffe, S. Meyer, L. Myracle

 

Patrzysz na okładkę "Balów maturalnych z piekła" i co myślisz? Brzydki kwiat o nieprzemyślanej kolorystyce. To jeszcze nic, najgorsze są nazwiska Stephenie Meyer oraz Meg Cabot, które świecą niczym neony i wołają: "Patrz, patrz, to MY!". Promowanie popularniejszych autorek to nie wina samych pisarek, ale wydawcy, więc można przymknąć na to oko. W końcu nie sądzi się książki po okładce, lecz po treści, nieprawdaż?

Lepiej od razu zaznaczę, że "dzieło" to czytałam dość dawno, bo ponad dwa lata temu, zatem nie pamiętam wszystkich szczegółów. Ważne jest jednak to, iż moje uczucia do tego zbioru opowiadań się nie zmieniły i są identyczne do tych, które miałam zaraz po zakończeniu tych krótkich historyjek. Dla ułatwienia oceny, każdą opinię o opowiadaniu wyraźnie oddzieliłam, aby nie było "masła maślanego".

"Piekło na ziemi"- Stephenie Meyer
 Czym jest piekło na ziemi podczas balu maturalnego? To zła demonica rozsiewająca nieszczęście. Sheba, bo tak nazywa się owa diablica, samym spacerkiem po sali wywołuje katastrofy. Są to same "mhroczne" rzeczy, takie jak: zniszczona sukienka, złamany obcas, czy rozerwany sznur pereł. Strach się bać, ale najstraszniejsze się dopiero zacznie, bo Sheba zamierza manipulować związkami! Tylko Gabriel o syndromie Harry'ego Potterr'a może ją powstrzymać. Co to będzie, co to będzie? Nuda wszędzie, czyli krótki poradnik, jak napisać gniota i zarobić.  Nie mam nic przeciwko opowiadaniom, ale to, czym obdarowała nas Meyerówna  przechodzi ludzkie pojęcie. Nie ma sensu zastanawiać się nawet nad wykreowanymi postaciami, bo są mdli i przewidywalni, więc nie będę opisywać ich charakteru. Ważniejsza jest akcja, a właściwie jej brak. Sheba tylko łazi i łazi z jednej sali do drugiej oraz głupio się uśmiecha. To samo dotyczy Gabriela, który gapi się tymi "przepięknymi oczętami". Jak by tego było mało to wypociny Stephenie dano już na samym początku, więc zastanawia mnie, czym się kierowano? Chyba popularnością, bo jakąś szczególną wartością to na pewno nie.

"Córka likwidatora"- Meg Cabot
Tandeta i badziewna akcja nadal obecna na parkiecie. Tym razem tytułowa bohaterka, Mary, poluje na wampiry. Niestety, nie-wampir Adam przez przypadek przeszkodzi jej razem ze swoim koleżką o mózgu wielkości orzeszka. I tutaj pusta treść oraz dialogi pozbawione błyskotliwości nie dają spokoju, atakują swą beznadziejnością. Czy naprawdę tak trudno napisać coś mądrego i interesującego? Meg Cabot nie popisała się i  zniechęciła mnie do swojej twórczości.

"Madison Avery i żniwiarz ciemności"- Kim Harrison
Akurat to opowiadanie nie jest na takim niskim poziomie jak poprzedniczki, nie było również aż tak nudne, ale... Zawsze jest jakieś "ale"! Jestem oburzona, że "Madison Avery i żniwiarz ciemności" jest rozpoczęciem do serii autorki. Nie byłoby to takie złe, jeśli pisarka dodałaby to opowiadanie do pierwszego tomu owego cyklu. Niestety, pani Harrison nie gra uczciwie i reklamuje się w zbiorze opowiadań u boku lepiej znanych autorek, nieładnie. Sama fabuła nie jest taka kiepska, jednak nic fenomenalnego. Osoby, które lubią historie, gdzie rolę główną gra kostucha mogą być zainteresowane, ale nie każdemu perypetie Avery przypadną do gustu.

"Bukiecik" Lauren Myracle
Wspominałam wcześniej o mózgu koleżki Adama. Okazuje się, że nie tylko on może "pochwalić się" swoim tokiem myślenia, także Frankie ma podobne zachowanie. Dziewczyna wraz z przyjaciółmi odwiedza wróżkę. Wróżby kobiety nie robią na niej żadnego wrażenia, lecz gdy wychodzi z domu nowo poznanej wieszczki zauważa bukiecik. Nie jest to jakiś zwyczajny bukiet, gdyż kilka wieków temu stworzyła go francuska wieśniaczka i nałożyła na niego klątwę. Nieustraszona nastolatka, mimo ostrzeżenia, postanawia wziąć bukiecik. Jej życzenia prowadzą do katastrofy, a ona sama zachowuje się jak przedszkolak. Pomimo tego, że autorka próbowała dodać trochę tajemniczości, nie udało jej się i nie oczarowała swoją historią.

"Superdziewczyny nie płaczą"- Michele Jaffe
Szczerze mówiąc, nie pamiętam dokładnie, o czym jest to opowiadanie, co już uważam za wadę. Jedno jest pewne- strasznie się wynudziłam podczas czytania. Wydaje mi się, że nie warto rozpisywać się nad kolejnym "opkiem". Wystarczy, że w poprzednich tworach wymieniłam wszystkie wady. "Superdziewczyny nie płaczą" nie są wyjątkowe i również zasługują na niską notę, bo nie znalazłam żadnego plusa, który ostatecznie przekonałby do powtórnej lektury.

"Bale maturalne z piekła" to książka potrzebna w domowej biblioteczce tak, jak piaskownica na Saharze. To (nie)zwykły gniot bez jakiegokolwiek przekazu, czy też akcji, o papierowych postaciach nie wspominając. Absolutnie nie polecam, po prostu szkoda czasu. Pewnie nikt nie jest zaskoczony, że cały zbiór oceniam na 1/10.

wtorek, 19 czerwca 2012

"GONE: Zniknęli. Faza piąta: Ciemność"- Michael Grant


ETAP po falach głodu i okrutnej pladze musi zmierzyć się z nowym problemem. Kopuła otaczająca dom dzieci staje się czarna. Czy to gaiaphage zyskuje siłę? Sam ponownie musi zostać przywódcą, ponieważ jako jedyny może rozjaśnić drogę swoim przyjaciołom. Tymczasem Caine rządzi w Perdido Beach, gdzie rozpoczyna się niepokój. Co jest bardziej niebezpieczne- ciemność, czy strach? Oto jest pytanie!

„Nie ma sensu udawać, że ciemność nic nie zmienia. Zmienia wszystko.” (str. 355)

Już po raz piąty mogłam wejść do ETAP-u, post apokaliptycznej wizji Michaela Granta. W „Ciemności” jest wiele niespodzianek, wątków, bohaterów, lecz ta część nie była tak emocjonująca, jak cztery poprzednie. Fazę piątą przeczytałam, odłożyłam na półkę i... nic. Po lekturze poprzedniczek piątego tomu zawsze dużo myślałam nad zakończeniem, miałam swoje teorie, co wydarzy się w kontynuacji. Ta książka była inna. Czy to znaczy, że nie jest interesująca? Nie, ale według mnie nie ma już tego klimatu, które można było poznać na początku serii. Dlaczego?

W „Niepokoju” zaczęła się cała tajemnica, no bo co się stało z dorosłymi? Dzieciaki zostały w ETAP-ie, a rodzice? To pytanie nurtowało pewnie wielu fanów „GONE” przez cztery tomy cyklu. Długo oczekiwana „Ciemność” nareszcie rozwiązuje zagadkę, gdyż na pierwszej stronie znajduje się rozdział zatytułowany „Na zewnątrz”. Niektórzy wierni czytelnicy Granta mogą ucieszyć się z tego faktu, ale mi osobiście pomysł ten się nie podoba. Po co przez tyle części budować napięcie, by ni z gruszki, ni z pietruszki zdradzić jeden z kluczowych sekretów? Gdyby autor wyjawił to na koniec, apetyt na „Światło” bardziej by się zaostrzył, a tak tylko pozostał smutek, że potencjał pomysłu został trochę zmarnowany.

Zazwyczaj to świetna fabuła trzyma mnie przy książce, ale w przypadku fazy piątej treść nie jest już taka… zaskakująca i świeża. Niby przeczytałam ją w jeden dzień, ale nie porwała mnie w swoje wydarzenia jak na przykład „Kłamstwa”. Myślę, że rozdziały „Na zewnątrz” oraz często powtarzane w tym tomie „musimy zdążyć przed ciemnością” było minusem uniemożliwiającym cieszeniem się z tej kontynuacji wydanej ponad rok po premierze „Plagi”.

Całą książkę ratują bohaterowie, m. in. Dekka, Edilio i Pete (których było za mało!). Większość postaci bywa irytująca, ale to i tak nie zmienia faktu, że powieść chce się czytać. Grant tworząc charaktery bohaterów zawsze dodaje jakąś cechę, która nie pozwala czytelnikowi odejść od lektury. 

„Światło zwane Ciemnością”  (str. 438)

Wymienione przeze mnie wady „Ciemności” dla wielu fanów serii mogą się okazać się zaletami, więc nie zniechęcam to tej części, ponieważ piąta odsłona ETAP-u, zasługuje na uwagę. Powieść oceniam na 8/10, bo mimo moich narzekań to jest przecież „GONE”. Niższa ocena nie wchodzi w grę, gdyż faza piąta nadal ma elementy, które polubiłam w poprzednich tomach, np. ciekawych bohaterów, dobrą narrację i mnóstwo wątków, które czekają na dalsze rozwinięcie. Polecam całą serię!

To Kłamstwa, że Ciemność nie budzi Niepokoju, lecz pomimo tego czytelniczy Głód na Światło rozprzestrzenia się niczym Plaga


Za możliwość  poznania dalszych losów mieszkańców ETAP-u dziękuję pani Joasi z Wydawnictwa Jaguar.

piątek, 15 czerwca 2012

Stosik nr 2

Nadszedł czas na następny stosik książek, który był sfotografowany tydzień temu, ale nie miałam czasu opublikować posta, więc książki, które przybyły niedawno do mojej biblioteczki dodam do kolejnego stosika.


Od góry:
01. "Cmętarz zwieżąt" Stephen King- komentarz chyba zbędny i łatwo go przewidzieć. Już nawet kilka osób odnalazło mojego bloga wpisując do wyszukiwarki "stephen king biedronka". ;)
02. "Bezwzględna" Gail Carriger- pisarka z tomu na tom dostarcza coraz więcej tajemnic. Twórczość pani Carriger jest idealna na poprawę humoru.
03. "Cień Nocy" Andrea Cremer- już od dawna chciałam przeczytać. Znalazłam w pakiecie obie części i musiałam wrzucić do koszyka.
04. "Blask Nocy" Andrea Cremer- j. w.
05. "BZRK" Michael Grant- lektura, przy której nie można się nudzić. [RECENZJA]
06. "Mechaniczny Książę" Cassandra Clare- nie mogę uwierzyć, że Cessie zawsze kończy swoje książki w najlepszych momentach. I jak tu później czekać do następnego roku?
07. "Nowa Ziemia" Julianna Baggott- powieść, która na początku zapowiadała się na tylko bardzo dobrą, po kilku stronach była literackim cudem. [RECENZJA]
08. "Przysięga krwi" Richelle Mead- świetna seria, do której mam ogromny sentyment. Teraz tylko kupię szósty tom i to koniec przygód Rose. I pomyśleć, że dwa lata temu czytałam początek historii o Akademii... Na szczęście, autorka pisze kolejny cykl o jednej z bohaterek poznanej w "Przysiędze krwi".
09. "W mocy ducha" Richelle Mead- j. w.
10. "Africanus. Syn konsula" Santiago Posteguillo- egzemplarz recenzencki otrzymany od Wydawnictwa Esprit na początek miłej współpracy. [RECENZJA]
11. "Przeznaczenie" Aleksandra Ból- polska literatura pióra bardzo młodej autorki. Teraz tylko zastanawiam się, czy napisać swoją opinię.

Jak widać, moje czytelnicze plany spełniły się i już od dość dawna jestem po lekturze "Mechanicznego Księcia", "BZRK" i "Nowej Ziemi". Nie zawiodłam się i bardzo polecam te trzy tytuły.  Podsumowując, moja lista "muszę mieć (i przeczytać)" skróciła się, zatem teraz mogę dopisywać nowe zapowiedzi.

czwartek, 14 czerwca 2012

"Nowa Ziemia"- Julianna Baggott


„Mój feniks” (str. 212)

Jak wygląda świat po wybuchu? Świat po końcu znanego Nam świata? Zimą pada czarny śnieg, ulice przykryte są popiołami, w ruinach żyją ludzie zmienieni zarówno wewnętrznie, jak i zewnętrznie…

W gruzach mieszka szesnastoletnia Pressia, która podobnie jak inni mieszkańcy zniszczonego miasta przeżyła Wybuch. Dziewczyna ma lalkę, która wtopiła jej się w rękę, ale to jeszcze nic, w porównaniu z innymi skutkami końca świata. Patridge zamieszkuje natomiast Kopułę, która powinna być bezpieczna, lecz okazuje się, że wcale taka nie jest. Żyjąc pośród Czystych nastolatek zaczyna zdawać sobie sprawę, że wszystko to tylko iluzja.

Już na zewnątrz książka czaruje swoją ładną okładką projektu Katarzyny Borkowskiej, która stworzyła również oprawę graficzną dla „Trylogii czasu” oraz „Cieni na księżycu”. Wydawnictwo Egmont także i tę powieść wydało bardzo porządnie. Wewnątrz też jest  pięknie, gdyż autorka podarowała bardzo dobrą literaturę.

Powieść czytałam szybko, ale przyczyną nie jest lekka treść, o nie. Pani Baggott nie lituje się nad czytelnikiem i nieraz ze wszystkimi szczegółami opisuje istoty spotykane przez głównych bohaterów. Cała zasługa tkwi oczywiście w narracji, która jest prowadzona  naturalnie, swobodnie. Warsztat autorki jest idealny, Julianna Baggott dba o szczegóły, każdy detal wyraźnie dopracowała. 

Fabuła jest przemyślana, nie miałam wrażenia, że pisarka powiedziała sobie pewnego dnia: „Ach, napiszę jakąś antyutopię, przecież to teraz takie modne!”. Mimo, że wątek apokalipsy był już wiele razy do znudzenia powtarzany, to akurat ta powieść ma w sobie „to coś”.

Z każdej strony wypływały emocje i nie mogłam odłożyć tej książki na półkę, bo cały czas coś się działo. Nie tylko akcja, ale również bohaterowie zdobyli moje serce. „Nowa Ziemia” ukazuje ludzi z wadami i z zaletami, więc nie ma czarno-białych charakterów. 

Na szczególną uwagę zasługuje, według mnie, Pressia, która jest bohaterką z krwi i kości. Gdy przeczytałam jak ona wygląda, pomyślałam, że tego jeszcze nie było. Byłam zaskoczona, że główna bohaterka nie jest śliczna i nie ma cech postaci znanych z innych książek dla młodzieży. Już sama Pressia jest nowością, co przemawia na korzyść dzieła i całej serii.

Najbardziej zaskakujący jest fakt, że na okładce nie ma haseł porównujących do znanych i lubianych „Igrzysk Śmierci”. To jest bardzo rzadkie zjawisko, gdyż teraz wszystko promuje się kosztem trylogii autorstwa Suzanne Collins. Moim zdaniem powieść pióra Julianny Baggott jest na wysokim poziomie i myślę że, dorównuje „Igrzyskom…”.

W „Nowej Ziemi” mieszka dusza, która porywa w swoją mądrą, pełną przygód historię. Pierwszy tom to dopiero początek świetnie zapowiadającej się trylogii „Świat po wybuchu”. Kontynuacja pewnie również będzie czytelniczą ucztą dla fanów świetnie napisanych powieści i antyutopii. Książka zasłużenie otrzymuje ode mnie 10/10. Serdecznie polecam!


sobota, 9 czerwca 2012

"Africanus. Syn konsula"- Santiago Posteguillo



 „Hannibal ante portas!”*

Hannibal był przebiegłym strategiem, mającym wiele pomysłów. Pech chciał, że w 235 roku przed narodzeniem Chrystusa na świat przyszedł Publiusz Korneliusz Scypion zwany Africanusem, który od najmłodszych lat był szkolony na mądrego wodza. 

 Pod koniec III w. p.n.e. Rzym był dopiero kwitnącym miastem. Czy ktoś pamiętałby o tym powstającym imperium, gdyby Hannibal je pokonał? Pewnie w podręcznikach byłaby tylko jakaś mała wzmianka o uciążliwym sąsiedzie Kartaginy. Jest też wiele innych teorii, ale „Africanus. Syn Konsula” to nie historia alternatywna (przynajmniej na razie). W książce są fakty z barwnymi opisami i ciekawie przedstawioną, wartką akcją.

Jak się okazuje, książka nie przedstawia losów tylko Africanusa, można obserwować dzieje kilku bohaterów, którzy wiele wnoszą do rozgrywających się wydarzeń. Santiago Posteguillo każdej postaci dał jakąś przeszłość, która ma wpływ na decyzje, które podejmują w przyszłości. Co najważniejsze, pisarz ukazał punkt widzenia Rzymian oraz Kartagińczyków, więc na nudę nie trzeba narzekać.

Interesująco przedstawia się również treść. „Africanus. Syn konsula” to książka, w której cały czas coś się działo. Mam tu na myśli nie tylko bitwy, ale intrygi pomiędzy urzędnikami oraz zwyczajne życie mieszkańców Rzymu. Z lektury tej historii można dowiedzieć się wielu rzeczy, o których w szkolnych podręcznikach nigdy nie wspomniano.

W powieści podobają mi się także dialogi pomiędzy bohaterami, które nie mają nic wspólnego z patetycznymi i sztucznymi przemowami, znanymi z większości amerykańskich filmów. Rozmowy postaci są naturalne, nie ma się wrażenia, że są zbyt nowoczesne. 

Autor posługuje się językiem zrozumiałym dla odbiorcy, lecz nie tłumaczy ze szczegółami rzeczy oczywistych. W razie jakichkolwiek wątpliwości jest jeszcze słowniczek umieszczony na końcu tego dzieła. Kolejnym plusem są mapki i drzewa genealogiczne, które stanowią miły dodatek do lektury i są bardzo przydatne.

„Aby przeczytać dobre dzieło (…), nie potrzeba nic więcej, jak tylko czasu, no i żeby było porządnie napisane.” (str. 178)

Komu polecam tę powieść? Na pewno nie tylko pasjonatom historii i miłośnikom starożytności. Po „Africanusa. Syna konsula” mogą sięgnąć czytelnicy, którzy szukają czegoś nowego i interesującego. Z czystym sumieniem książkę oceniam na 8/10. Czekam na kontynuację, bo trylogia zapowiada się naprawdę ciekawie.


Za egzemplarz recenzyjny dziękuję Wydawnictwu Esprit.

 

* „Hannibal u bram!”

niedziela, 3 czerwca 2012

"Królewna Śnieżka i Łowca"- reż. Rupert Sanders

 http://1.fwcdn.pl/po/05/41/600541/7450957.3.jpg?l=1334757087000 

„Lustereczko, lustereczko, powiedz przecie, kto jest najpiękniejszy w świecie?”

Dawno, dawno temu pewnego chłodnego dnia królowa zażyczyła sobie, by jej córka miała cerę białą jak śnieg, usta czerwone jak krew i włosy czarne jak heban. Życzenie się spełniło i na świat przyszła Śnieżka. Radość nie trwała długo, gdyż królowa umarła i na scenę weszła zła macocha…

W nowej hollywoodzkiej odsłonie Śnieżka (Kristen Stewart) ucieka przed okrutną władczynią- Ravenną (w tej roli świetna Charlize Theron). Wiedźma, zamierza zjeść serce swojej pasierbicy, by zyskać nieśmiertelność. Ravenna wysyła Łowcę (Chris Hemsworth) do lasu, w którym ukrywa się Śnieżka. Czy królowa osiągnie swój cel?

Na początek przyznam jedno- osoba, która stworzyła zwiastun jest mistrzem w swoim zawodzie! Z tak przewidywalnej, płytkiej fabuły złożyć takie cudeńko, to trzeba mieć prawdziwy talent. Szkoda, że scenarzysta nie rozwinął wątków ukazanych w trailerze, bo mogła to być filmowa uczta, a wyszło, co wyszło. Po obejrzeniu zapowiedzi spodziewałam się mrocznej, interesującej „Królewny Śnieżki”, ale niestety ogromny potencjał, jaki miała w sobie ta wersja został całkowicie zmarnowany. Na tę klęskę miało wpływ kilka czynników.

Po pierwsze, gra aktorska. Nie będę oceniać wyglądu głównej bohaterki, bo nie o to tu chodzi. Podczas seansu patrzę na emocje i gesty aktora, bo to jest najważniejsze. Natomiast Kristen Stewart w ogóle nie wyraża swoich uczuć. Z ekranu wciąż serwuje dwa, może trzy, wyrazy twarzy. Krótko mówiąc jej gra nie porwała mnie. To samo tyczy się reszty obsady. Nikt się nie popisał, może z wyjątkiem Charlize Theron, która swoim głosem i oczami próbowała nadać tej historii duszę. Niestety, z pustego nawet Salomon nie naleje. Reżyser dał bardzo mało scen ze złą królową, co nie przemówiło na korzyść obrazu.

Kolejną wadą jest denna fabuła. Początek był nawet interesujący- baśniowy klimat i intrygujące wprowadzenie. Po kilku minutach wszystko przepada, niczym lustro zrzucone ze stumetrowej przepaści. A z czasem jest coraz gorzej. Dłużyzny, dłużyzny i jeszcze raz dłużyzny. Fabuła przerażająco nudna, raz nawet zerknęłam na zegarek, by wiedzieć, kiedy się to skończy! Ważne sceny potraktowano po macoszemu; końcowa bitwa trwała jakieś pięć minut, a gderanie i paplanie oraz bezsensowne wątki trwały z dwie godziny. Akcja w ogóle mnie nie zainteresowała, gdyż była nie przemyślana. Miałam wrażenie, że sceny wrzucono byle jak do jednego garnka, wymieszano i… jest film! Wątki w ogóle się ze sobą nie łączyły i nie były rozwinięte. Uważam, że to największa wada tego „dzieła”. Wspomnę też, że zauważyłam kilka podobieństw do „Władcy Pierścieni”, „Harry’ego Potterr’a”, „Niekończącej się opowieści”, czy „Opowieści z Narnii”. Tego jest jeszcze więcej, ale nie będę już wymieniać każdego filmu, jaki mi się przypomniał. Do kolejnych minusów można zaliczyć dialogi, które do błyskotliwych nie należały.

Muzyka w pamięć mi nie zapadła, była tylko przeciętna i niczym się nie wyróżniała. Najlepsza piosenka była dopiero na napisach końcowych.

Za to wizualnie obraz jest po prostu piękny. Zdjęcia, krajobrazy, to jedyne, co nie pozwoliło mi wyjść z sali kinowej. Dopracowane  stroje królowej i efekty specjalne to również uczta dla oka.  Gdyby podszlifowano scenariusz i wybrano kogoś innego na odtwórczynię głównej roli, film mógłby być hitem, a tak jest słabą historyjką, po której długo się ziewa.

„Królewnę Śnieżkę i Łowcę” oceniam na 5/10, co i tak jest zawyżoną oceną. Nie polecam tego filmu- można obejrzeć, ale nie jest to konieczne.

Jeśli mam być szczera, to można zobaczyć tylko zwiastun, bo znajdują się w nim wszystkie dobre sceny, a część z nich nawet ostatecznie wycięto.