sobota, 31 marca 2012

"W otchłani"- Beth Revis



„Śmiertelna odyseja”

Wyobraź sobie nieodległą przyszłość. Przyszłość, w której odkryto nową planetę mającą warunki do życia. Teraz okazuje się, że masz wziąć w misji w celu utworzenia kolonii na „nowej Ziemi”. Podróż trwa trzysta lat, zatem umieszczają Cię w specjalnej kopule do hibernacji. Śpisz i wspominasz, zamknięto Cię w samotności…

Amy ma wybór- może zostać w bezpiecznym domu z wujostwem, bądź wraz z rodzicami udać się w podróż przez galaktykę. Siedemnastolatka  podejmuje decyzję, która całkowicie zmienia jej życie. Przez lata jest pogrążona w otchłani wspomnień, do czasu. Któregoś dnia Amy zostaje obudzona o pięćdziesiąt lat wcześniej przez co omal nie umiera. Dziewczyna jest pewna, że ktoś ją chciał zamordować, a następni będą jej rodzice. Sytuacji nie ułatwia fakt, że mieszkańcy poddani są władzy despotycznego przywódcy- Najstarszego. Amy zdaje sobie sprawę, że na pokładzie trudno o sojuszników, jednak jest jeszcze Starszy. Przyszły przywódca „Błogosławionego”, który jest zafascynowany „nową” pasażerką.  oraz więcej osób jest atakowanych, czasu pozostaje niewiele. Czy bohaterom uda się znaleźć drogę w otchłani sekretów?

„Ten statek jest zbudowany z tajemnic, tajemnice są jego paliwem (…)” (str.307)

Patrząc na okładkę można pomyśleć, że kolejna schematyczna antyutopijna książka o miłości. Nic bardziej mylnego! Okładkowe hasło „Miłość w świecie tyranii i kłamstwa” nie opisuje powieści taką, jaką jest w rzeczywistości. Świat pełen tyranii i kłamstwa być może i jest, ale miłość to, jak na razie, zbyt wielkie słowo. Owszem Starszy zachwyca się nad urodą i osobowością Amy, ale główna bohaterka żyje jeszcze swoim ziemskim domem. Myślę, że wątek miłosny rozwinie się dopiero w kolejnych częściach i będzie bardzo przemyślany oraz świetnie skonstruowany. Niech nie zmyli was okładka, nie ma tu ckliwych wyznań,  miłość nie jest sztucznym dodatkiem, a tylko tłem. 

Główną rolę odgrywa nowy świat na pokładzie, znaleźć też można temat gwiazd, które są bardzo ważnym wątkiem. Właśnie to od tematu gwiazd poznajemy Starszego. Następca Najstarszego poznając coraz więcej tajemnic statku, zdaje sobie sprawę, że dowodzenie i rządzenie „Błogosławionym” nie będzie łatwe. 

Po opisie można spodziewać się wątku kryminalnego, ale według mnie, poświęcono mu trochę mało stron. Przez większą ilość czasu jest spacerowanie i myślenie, czasami tylko pojawia się jakiś nagły zwrot akcji. Nie mogę jednak powiedzieć, że to zła książka. „W otchłani” ma wiele zalet, bo w wydawanych ostatnio antyutopiach często jest tak, że to dziewczyna poznając ciemną stronę „idealnego” społeczeństwa i rozpoczyna walkę o wolność. Beth Revis przedstawiła sytuację inaczej, swoją lekkością pióra ukazała poważną historię i dodała swojej książce magii. 

Powieść jest prowadzona dwutorowo, niby nic nowego, ale warto zobaczyć punkt widzenia i Amy, i Starszego. Dziewczyna, poznając nowy świat, wie, że funkcjonuje on niewłaściwie. Amy jest postacią odważną oraz wskazującą drogę przyszłemu przywódcy. To Starszy, mający wysokie aspiracje musi zdecydować o losie mieszkańców pokładu. Autorka poszła w odpowiednim kierunku i napisała książkę, która może być jedną z gwiazd literatury młodzieżowej. 

„W otchłani” to interesujący początek do kosmicznej trylogii z nutką świeżości. Moja ocena to 8/10. Choć powieść ma kilka charakterystycznych atrybutów antyutopii, zawiera też wiele ciekawych wątków, które (prędzej, czy później) zostaną rozwinięte w kontynuacji. Po kolejne części z pewnością sięgnę. Szczerze polecam fanom antyutopijnych historii.

A na koniec jeszcze taka mała uwaga- lepiej nie zerkajcie na opis drugiego tomu bez uprzedniego przeczytania książki. Jeśli to zrobicie całkowicie zepsujecie sobie zabawę, jaką jest odkrywanie nowych tajemnic. Prawie czterysta stron lektury może zniszczyć „tylko” jedno zdanie, więc póki nie przeczytacie „W otchłani” nawet nie patrzcie na „Milion słońc”.

czwartek, 22 marca 2012

"Igrzyska śmierci"- Suzanne Collins


„-Panie i panowie, Siedemdziesiąte Czwarte Głodowe Igrzyska uważam za otwarte!” (str. 142)

Na ruinach Ameryki Północnej powstało państwo Panem. Krajem rządzi bogaty Kapitol, otoczony dwunastoma dystryktami. Każdego roku stolica upomina się o dwóch trybutów z każdego dystryktu- chłopca i dziewczynę w wieku od 12 do 18 lat. Dzieci muszą wziąć udział w niezwykle brutalnym pojedynku- w bratobójczej walce na śmierć i życie. Tylko jedna osoba może wrócić do domu, ale i tak nigdy nie będzie bezpieczna…

Kiedy po raz pierwszy zobaczyłam „Igrzyska śmierci”, nie wiedziałam, co o nich myśleć. Na początku spodziewałam się krwawej jatki, lecz po jakimś czasie uważałam, że to jakiś romans z wampirami w tle. Opis niby wiele mówił, ale nie przekonywał mnie do zakupu, jednak mimo, że byłam niechętna do „Igrzysk…”, często patrzyłam na półkę, na której się znajdowały i  w końcu zdecydowałam się na tę historię. Nie czytałam wcześniej żadnych opinii i nie miałam pojęcia, co znajdę w znanej obecnie trylogii. Na szczęście książkę przeczytałam i nie żałuję!

Już sam początek strona pozwala poczuć klimat dwunastego dystryktu, ironiczne, pełne chłodu przemyślenia o Kapitolu, wyjście na dożynki, polowanie w lesie- wszystko to jest takie prawdziwe, pełne realizmu. Pamiętam, jak bez opamiętania czytałam z uwagą każde słowa i co chwilę wracałam do najlepszych fragmentów. Książka wzbudza wiele emocji i nieraz czułam to, co narratorka. 

Katniss, znana również jako Kotna, to główna bohaterka, która nigdy nie miała łatwego życia. Dziewczyna na pierwszy rzut oka może wydawać się osóbką niemiłą, ale czy to na pewno jej wina? Kotna to postać, którą polubiłam i rozumiem jej zachowanie. W Panem nic nie jest łatwe, o czym autorka często wspomina, a ta szesnastolatka i tak jest (i będzie) pozytywną postacią, bo Suzanne Collins w piękny sposób opisała troskę Katniss o życie swojej młodszej siostry- Prim. To właśnie ten wątek jest, według mnie, najważniejszym elementem serii. Poświęcenie Kotnej dla bezpieczeństwa swojej „prymulki” było strzałem w dziesiątkę i zdobyło moją pozytywną opinię o tej książce.

Nie tylko dobra treść wyróżnia tę powieść. Także oprawa graficzna jest wyjątkowa (jak by patrzeć na to trzy lata wstecz). „Igrzyska…” rozpoczęły modę na okładki z symbolicznym znaczeniem. Cieszę się, że w Polsce zachowano oryginalną okładkę. Nasze wydanie jest estetyczne i eleganckie, czcionka nie męczy oczu, a kartki są białe niczym śnieg, nie znalazłam żadnych błędów w druku i chwała wydawnictwu za to, bo mogłoby to zepsuć odbiór powieści, a tak książkę czyta się szybko i nie można się od niej oderwać.

„Niech los zawsze wam sprzyja!” (str. 23)

„Igrzyska śmierci” to rewelacyjnie napisana, wzruszająca i dająca wiele do myślenia historia. Idealnie wykreowani bohaterowie, zaskakująca akcja i świetny pomysł to tylko część rzeczy, które można tu znaleźć. Nic dziwnego, że dzieło autorstwa Suzanne Collins zdobyło tak ogromne uznanie i masę pozytywnych recenzji na licznych portalach i blogach. Trylogia o Głodowych Igrzyskach zasłużyła na miano jednej z najlepszych wsród książek dla młodzieży i długo o niej nie zapomnę. Warto poznać Katniss i jej opowieść. Już jutro w kinach ukaże się ekranizacja powieści, więc zanim ktoś uda się na seans wręcz musi zapoznać się z papierowym pierwowzorem. Ci, co zamierzają zakupić całą trylogię, od wczoraj mają okazję zamówić pakiet wszystkich trzech książek w filmowym opakowaniu. Oczywiście polecam i oceniam na najwyższą ocenę z możliwych- 10/10. „Igrzyska śmierci” są jak śpiew kosogłosa- przywołują swoim pięknem.

„Czy zdołałbyś przetrwać w dziczy, zdany na własne siły, gdyby wszyscy dookoła próbowali wykończyć Cię za wszelką cenę?”

poniedziałek, 19 marca 2012

"Wariant"- Robinson Wells

WARIANT

Akademia Maxfield oferuje trzy grupy: Porządek, Spustoszenie i Wariant. Co wybierzesz? Z grupą masz większe szanse na przeżycie, ale nadal możesz ufać tylko sobie…

Benson myślał, że jego życie zmieni się na lepsze, gdy wstąpi do elitarnej szkoły. Niestety siedemnastolatek szybko się przekona, że nic nie jest za darmo. W Akademii Maxfield wszystko jest inne. Każdy ruch jest śledzony przez kamery, teren otoczony jest murem i ogrodzeniem, nie ma nauczycieli, a to jeszcze nie koniec. Szkoła ma swój regulamin, a jeśli go złamiesz znikasz… Nowo przybyły Benson chce uciec z tego nienormalnego miejsca, jednak zauważa, że tylko jemu tak naprawdę zależy na ucieczce. Inni zachowują się co najmniej dziwnie, akceptują rządy starego budynku i niektórzy nawet pilnują by nikt nie uciekł. Utworzyła się uporządkowana społeczność, która założyła trzy grupy. Benson dołącza do jednaj z nich, lecz wie, że nie może zostać tu na długo, bo odkrywa mroczną tajemnicę Akademii Maxfield, która zmienia wszystko.

Ostatnio mam szczęście (czy też nieszczęście) czytać książki porównywane do „GONE”, czy do niesławnych „Igrzysk śmierci”. Niektóre z tych reklamowanych pozycji to niemal spotkanie z samą Ciemnością, lecz zdarzają się perełki, prawdziwe nagrody z Głogowych Igrzysk. Są również  całkowicie przeciętne twory, które można przeczytać dla zabicia czasu i właśnie „Wariant” należy do tej kategorii.

Moje uczucia do tej powieści przypominają mi zdanie Bensona o upiornej szkole. Nastolatek od początku uważał, że system, jakim rządzi się akademia jest okrutny, lecz był taki moment, gdy nastolatek zaczął się zastanawiać nad tym, czy to miejsce jest takie złe? Odczucia chłopca się mieszały, chwilami nie mógł zaszufladkować nowego domu. „Wariant” również trudno ocenić, choć nie jest to misja niemożliwa, ale o tym później.

Robinson Wells stworzył thriller psychologiczny i zmusił do myślenia. Pisarz opisał wady i zalety pobytu Akademii Maxfield, co moim zdaniem było najlepszym elementem w książce. Widać tę wewnętrzną walkę bohaterów. Nietrudno zrozumieć zdanie wielu postaci, pytanie: do czego wrócić?,  cały czas wisi w powietrzu. Sytuacja uczniów nie jest łatwa, a autor sprytnie rozegrał wybór kandydatów do szkoły.

Konstrukcja bohaterów bardzo mi się podobała, bo była życiowa i ukazywała rozterki postaci. Akcja to już inna bajka, ponieważ przez większą część książki niemal nic się nie działo, wiele scen było powtarzanych. „Wariant” nie był zbyt zaskakujący, a przebieg wydarzeń pozostawiał wiele do życzenia. Owszem, były nieoczekiwane zwroty akcji, jednak nie czułam tego niepokoju o dalsze losy Bensona, korytarze akademii wywoływały obojętność. Klimat szkoły bez nauczycieli był taki, jak uczniowie, którzy złamali regulamin- zniknął bez śladu.

 „Wariant” z jednej strony był ciekawy i oryginalny, a z drugiej nużący i nieco schematyczny. Fani „GONE” mogą czuć się lekko zawiedzeni, ale niewykluczone, że powieść przypadnie im do gustu. Osobiście, dzieło Michaela Granta uważam za lepsze. Nie będę już jednak dłużej mieszać w głowach. Książkę oceniam na 8/10 w nadziei, że kontynuacja będzie świetną przygodą, gdyż „Wariant” ma obiecujący koniec, który nadrabia drobne usterki w fabule.

piątek, 16 marca 2012

"Klątwa tygrysa"- Colleen Houck

http://www.znak.com.pl/files/covers/card/KlatwaTygrysa.jpg

Czego można się spodziewać po tej książce? O czym opowiada? Po opisie na odwrocie „Klątwy tygrysa” niewiele można się dowiedzieć, więc mniej więcej nakreślę fabułę.

Kelsey to zwyczajna nastolatka, która niedługo wybiera się na studia, więc aby zarobić trochę pieniędzy idzie pracować do cyrku, gdzie musi opiekować się białym tygrysem. Między dziewczyną a zwierzęciem tworzy się nić porozumienia, ale nastolatka jeszcze nie wie, co to oznacza. Wkrótce okazuje się, że na Renie ciąży klątwa i to właśnie Kelsey ma wyruszyć do Indii, aby go uwolnić. Rozpoczyna się przygoda, poszukiwanie niezwykłych artefaktów, przeprawa przez kolorową dżunglę oraz wiele innych niespodzianek. Brzmi ciekawie?

Na początku Kelsey- główna bohaterka, wydawała mi się  bardzo dziecinna, a było widoczne, że autorka chciała wykreować postać zaradną, która w każdej sytuacji  jest na wszystko przygotowana. Tylko koniec i decyzja dziewczyny uratowały moje zdanie o Kelsey. Charakter Rena już trudniej określić, ale według mnie był egoistą, który obrażał się o głupoty. Nie wiem, czy taki był zamiar Colleen Houck, więc skupię się na innej postaci. Pan Kadam to bohater bardzo ważny i niby odgrywa znaczącą rolę, ale cały czas miałam wrażenie, że jest miłą, domową gosposią i okazjonalnym szoferem, więc mam nadzieję, że w kolejnych częściach autorka naprawi ten błąd, bo szkoda marnować ciekawego (wbrew pozorom) bohatera. Natomiast kwestia rodziny jest dla mnie niezrozumiała, dlaczego w niemal każdej młodzieżowej lekturze rodzice głównej bohaterki nie żyją i nie odgrywają żadnej istotnej roli? Czego pisarze się tak boją? Nierozwiązana zagadka.

W „Klątwie tygrysa” jest więcej tajemnic, ale na szczęście są one zamierzone, bo czym byłby stary grobowiec bez sekretów? Same poszukiwania i akcja niestety nie są rozbudowane tak, jak bym chciała. Byłam rozczarowana, że wątek przygodowy nie był na pierwszym miejscu, a autorka opisywała do znudzenia takie codzienne czynności, jak krojenie owoców, czy mycie włosów. Po co to komu? Raz, dwa można wspomnieć, że bohaterka siada, je, ale nie lubię, gdy w książce wspominane jest o tym cały czas. Colleen Houck musi popracować nad fabułą.

Literatura dla młodzieży przeżyła niedawno atak mitologii greckiej i rzymskiej. „Klątwa tygrysa” jest o tyle interesująca, że tym razem to mity indyjskie grają pierwsze skrzypce. Jak na złość, zawsze jest jakieś „ale”.  Otóż ta lektura  nie jest dla tych, którzy spodziewają się dokładnie opisanych legend i wierzeń. „Mity” w „Klątwie…” ograniczają się do tak zwanych bajek „na dobranoc”, które tak naprawdę są tylko cieniem interesujących opowieści.

Nie ukrywam, że książkę szybko się czytało i historia była nawet ciekawa. Chciałabym, aby było więcej takich przygodowych powieści, jednak lepiej by było, gdyby napisano je porządnie. „Klątwa tygrysa” ma kontynuację, więc możliwe, że Colleen Houck poprawi swój warsztat.

Według mnie, oprawa graficzna jest jedyną rzeczą pozbawioną wad. Ładna okładka jest adekwatna do fabuły, a ozdobniki dodają klimatu. Warto też wspomnieć, że książka ma około 350 stron i małą czcionkę, więc na jedno chłodne popołudnie, jako lekka lektura, ta historia jest w sam raz.

„Klątwa tygrysa” nie jest książką złą, ale niedopracowaną. Z chęcią przeczytam kolejne tomy, bo autorka ma ogromne pole do popisu. Powieść mi się podoba ze względu na oryginalny pomysł, ale nie mogę milczeć o minusach, więc moja ocena to słabe 8/10. Wybór należy oczywiście do Was, jednak zanim kupicie tę książkę, to porządnie się zastanówcie, czy to coś, czego szukacie.


sobota, 10 marca 2012

"Więzień labiryntu"- James Dashner

 
Często tytuły są opatrzone hasłami, które wychwalają i wspominają o rozpoznawalnych trylogiach. Niestety, niemal zawsze, piękne teksty na okładce próbują ukryć kiepską treść i skopiowany pomysł. Czytelnik czyta jedną taką książkę, drugą, trzecią, itd.,  w końcu już nawet nie chce patrzeć na powieści, które mają choć niewielką wzmiankę o ulubionej serii. Czasami aż trudno uwierzyć, że zdarzają się wyjątki… 

„Nic już nie będzie takie jak kiedyś” (str. 70)

  Thomasa poznajemy, gdy budzi się w windzie. Nie pamięta nic oprócz własnego imienia, czuje się, jakby usunięto mu wszystkie wspomnienia. Gdy otwierają się drzwi windy, jego oczom ukazuje się grupa nastoletnich chłopców, którzy gadają dziwacznym slangiem i witają go w Strefie. Strefa to centrum Labiryntu, miejsce, gdzie powinno być bezpiecznie, ale jak jest naprawdę? Nikt z mieszkańców tego niepokojącego miejsca nie wie, jaki jest cel Stwórców, którzy milczą. Chłopcy każdego dnia przeszukują mroczne korytarze Labiryntu, by odnaleźć odpowiedzi, a pytań przybywa, kiedy dzień po Thomasie windą do Strefy po raz pierwszy zostaje dostarczona dziewczyna, która przynosi niezbyt radosną wiadomość. Thomas podświadomie zdaje sobie sprawę, że on i nowo przybyła są kluczem do rozwiązania zagadki i odnalezienia wyjścia. W Labiryncie nic nie jest prawdziwe, a wszyscy wiedzą, że nadchodzi zmiana…

„Znajdź wyjście albo giń”

Znacie grecki mit o Minotaurze i labiryncie? O Tezeuszu oraz Ariadnie? Kiedy przeczytałam zapowiedź „Więźnia…” myślałam, że będzie to jakaś nowoczesna wersja tego mitu. Wiele się nie pomyliłam, ale James Dashner odebrał bohaterom włóczkę i dodał antyutopijny,  mroczny klimat. Obawiałam się, że będzie to beznadziejna kopia „GONE” i zawiodę się tak, jak na „Enklawie”. Na szczęście autor rozbudował stworzony przez siebie świat i z historii, która była już opowiedziana wiele razy stworzył coś nowego.

O bohaterach nie będę się rozpisywać, bo każdy inaczej odbierze zachowanie Thomasa, Chucka, czy innych Streferów. Wspomnę tylko, że kreacja postaci jest bardzo dobra i każdy charakter jest inny oraz naturalny. Autorowi na pewno nie można zarzucić, że pisze źle. Narracja już na samym początku sprawiła, że wczułam się w sytuację Thomasa. Niewątpliwie przemawia to na korzyść dystutopii, gdy czytelnik tak samo, jak główny bohater odczuwa rozgrywające się wydarzenia. Według mnie, przyczyną jest odpowiednie rozpoczęcie powieści. Razem z Thomasem budzimy się w windzie, widzimy Strefę i słyszymy przeinaczone słowa Streferów, spotykamy  nowe postacie, wchodzimy do Labiryntu…. Nie wiele jest takich książek, gdzie przeżywa się to, co bohaterowie. Czytając tę historię nie mogłam od niej odejść, bo zakończenie każdego rozdziału rozpoczynało nową sytuację i nowe pytania. Epilog całkowicie odmienia spojrzenie na końcowe sceny i pozostawia niepewność, która wręcz nakazuje, by sięgnąć po kontynuację.

„Więzień labiryntu” to umiejętnie napisana dystopia, która już od pierwszych stron serwuje nietuzinkową akcję. Nie należy od razu skreślać tej książki, bo mimo że „Igrzysk śmierci” nie przebiła (w kolejnych częściach może to się zmienić), to nadal jest jedną z najlepszych historii antyutopijnych. „Więzień labiryntu” jest świetnym wstępem do ciekawej trylogii, a zakończenie pierwszego tomu sprawia, że czytelnik zaczyna tworzyć tyle teorii, ile zakrętów w zdradliwym labiryncie. Polecam!

Moja ocena: 10/10.

sobota, 3 marca 2012

"Zieleń szmaragdu"- Kerstin Gier


Nie minął rok odkąd pojawił się pierwszy tom „Trylogii czasu”- „Czerwień rubinu”, a już, na półkach, można odnaleźć ostatnią część- zakończenie przygód Gwendolyn. Jednak, czy to na pewno koniec? Co się wydarzy, jeśli czas jest inny niż myśleliśmy?

„Choć w teraźniejszości to, co przyszłe, już się wydarzyło, należy zachować wszelką ostrożność, aby nie zagrozić teraźniejszości przeszłością, jak to się obecnie dzieje” (str. 191)

Podróżniczka w czasie- Gwedolyn Sheperd nie ma normalnego życia. Nawet ze złamanym sercem musi wykonać swoją misję i nie może pozwolić sobie na pomyłkę. Pytań jest coraz więcej, tajemnice kolekcjonują się w zastraszającym tempie, a Gwen nadal nie wie, czy jej serce z marcepana jest gotowe na zbliżające się wydarzenia…

„- Gotowa?- wyszeptał.
- Gotowa, jeśli i ty jesteś gotów[…]” (str. 228)

Czasami trudno pożegnać z postaciami ulubionych serii książkowych. Wykreowani przez Kerstin Gier bohaterowie żyją i mają swoje ideały, są naturalni, co wzbudza bardzo pozytywne uczucia. Zabawna Gwendolyn, Leslie- drugi Scherlock Holmes, wredny Gideon, lojalny Xemerius i inni. Długo by wymieniać wszystkich bohaterów, ale nawet wkurzająca Charlotta ma w sobie coś, co nie pozwala nam jej opuścić. Kto by pomyślał, że jeszcze nie tak dawno przewracałam strony „Czerwieni rubinu”…

Część trzecia jest moją ulubioną, lecz cała „Trylogia czasu” to czerwony rubin, błękitny szafir i zielony szmaragd razem wzięte. Podsumowując to lśniąca perełka. W książce jest wiele rozbudowanej akcji, sekrety nieoczekiwanie materializują się z powietrza, humor jest na każdym kroku, a to nie wszystko… Kerstin Gier potrafi zaczarować swoim lekkim stylem pisania oraz oryginalnymi pomysłami. Mimo kilku sprzeczności nie widzę żadnych minusów. Może to jakaś magia? Cudowną treść ozdabia przepiękna okładka, która według mnie jest najlepsza ze wszystkich trzech części. Także ten tom pomiędzy rozdziałami zawiera intrygujące zapiski, cytaty, drzewa rodowe, które często zdradzają, co się za chwilę wydarzy lub to, co już miało miejsce. „Zieleń szmaragdu” to porywająca przygoda, która jest dłuższa od swoich poprzedniczek i ma ponad 450 kartek, więc…

„Zabrzmiało to jak hasło dnia” (str. 155)

Ostatnie strony powieści nie są zakończeniem, na pewno nie. Kontynuacja nie jest planowana przez pisarkę, ale właściwie nie jest ona potrzebna. Dlaczego? Dlatego, że Kerstin Gier obdarowała czytelników niezwykłym prezentem- otwartym końcem. Każdy sam może wymyślić dalsze losy bohaterów i to jest jednym z największych atutów trylogii. „Zieleń szmaragdu” odsłania sekrety znane Nam wcześniej, jednak końcowe kartki pozostawiają po sobie nowe zagadki i to właśnie czytelnik musi je rozwinąć… 

„Trylogia czasu” to chronograf-kieruje podróżami w czasie oraz przygodami Gwendolyn. Fanom poprzednich części nie muszę polecać „Zieleni szmaragdu”,  lecz ci, co nie czytali choć pierwszego tomu nie wiedzą, ile ich omija. Tylko w „Trylogii czasu” można poznać niesamowite tajemnice Strażników i nie tylko ich… Bez wyrzutów sumienia zakończenie losów Gwen oceniam na 10/10 z wykrzyknikiem, bo opowieść Kerstin Gier zapewnia niezapomniane chwile. Serdecznie polecam! Jestem pewna, że jeszcze nieraz wrócę do tej historii.