wtorek, 2 kwietnia 2013

Przedpremierowo: "PLL 11. Olśniewające" - Sara Shepard

 

Minęły zaledwie trzy miesiące od premiery "Bezlitosnych", a na sklepowych półkach można ujrzeć już jedenastą i najnowszą część serii "Pretty Little Liars" opowiadającą o losach czterech młodych mieszkanek Rosewood. Co mnie najbardziej zaskoczyło w tym tomie? Bohaterki. Szkoda tylko, że  ta niespodzianka nie była zbyt miła. Z poprzednich części wiadomo, że A. to manipulator/ka, która jest scenarzyst(k)ą i reżyser(k)ą jednocześnie. W założeniu Kłamczuchy mają grać tak, jak A. im rozkaże. Niektóre sytuacje rzeczywiście wymagały ślepego posłuszeństwa, gdyż bohaterki znalazły się między młotem a kowadłem. Gdy takie zachowanie jest logicznie uzasadnione, nie ma problemu. Niestety, w wielu przypadkach na próżno szukać sensu. Działania dziewczyn w "Olśniewających" w moim odczuciu były jakąś pomyłką. Przez połowę książki zastanawiam się, dlaczego bohaterki przez właściwie większość nic sobie nie robią z tego, że ktoś je prześladuje. Zaczynają działać, kiedy A. napsuje im krwi, jednak przez większość książki biegają w kółko jak mysz w kołowrotku.

Moim zdaniem, najgorzej wypadła Hanna, nigdy za bardzo za nią nie przepadałam, lecz w trakcie czytania jedenastej części po prostu ręce mi opadły. Po lekturze "Bezlitosnych" myślałam, że panna Marin wyrosła ze szczeniackiego zachowania. Sama się przekonałam, że nic się nie zmieniła albo inaczej - zmieniła się... Na gorsze.  Jej zachowanie skutecznie mnie od niej zniechęciło. A dlaczego? Mimo iż Hanna ma stalkera, sama w niego się zmienia, by z egoistycznych pobudek podręczyć Bogu ducha winną dziewczynę. I to nie byłoby takie kiepskie, gdyby autorka pokazała drugą stronę ludzkiej natury - obłudę i chęć ratowania wyłącznie własnej skóry. Tak, to mógł być niezły materiał na pokazanie głównej bohaterki jako tej złej. Mógł być. Co poszło nie tak? Na koniec Hanna wychodzi na boginię, jest święta i ogólnie cudowna, nikt nie może jej przewyższyć. Nie mam pojęcia, co skusiło autorkę na takie rozwiązanie, naprawdę. Wiem, że każdy ma swoje ulubione książki, filmy, gry, postacie, itd, itp., jednak trzeba też zwracać uwagę na ich wady. Nowa prześladowczyni jest wręcz gloryfikowana, co, przyznam z ręką na sercu, wzbudziło u mnie sporą konsternację. Wydaje mi się, że osoba, która tak wiele przeszła, nie powinna uciekać się do takich nienormalnych akcji, a jeśli już - niedopuszczalnym zachowaniem jest przytakiwanie temu. Na szczęście pozostałe postacie nie zostały doszczętnie zniszczone i nadal dają się lubić. Często popełniają głupie błędy, ale mimo to nie czuję do nich niechęci jak w przypadku Hanny. "Olśniewające" pod względem fabuły i bohaterów są zdecydowanie słabsze od swych poprzedniczek, lecz mimo to nadal są lekkim czytadłem, dzięki któremu można się odprężyć. Ostatnie strony zapowiadają podskoczenie o kilka poziomów, zatem w następnej części czekam na coś, co dorówna chociażby "Bezlitosnym".

Podsumowując, ogromnie cieszę się, że od jakiegoś czasu zrezygnowałam z wystawiania ocen w skali od jednego do dziesięciu. Są książki, których po prostu nie da się ocenić punktami. Jedenasta część "Pretty Little Liars" jest właśnie taką książką - trudno mi powiedzieć, czy zasługuje na mocną tróję czy słabą siódemkę. Mogę jedynie stwierdzić, że pani Shepard chciała zrobić z tego tomu Słońce, które w zamyśle miało olśnić czytelników. Niestety, gdy za długo się patrzy w promienie naszej gwiazdy, można na dość długi czas się do niej zniechęcić. Nie zrozumcie mnie źle, ta powieść nie jest dnem dna, jest nawet niezła, ale w porównaniu do bardzo dobrego tomu dziesiątego zasługuje na miano zwykłego przeciętniaka. Wiem, że autorkę stać na więcej, dlatego, jak już wspomniałam, po dość obiecującym zakończeniu "Olśniewających", spodziewam się niesamowitej dwunastej części, która będzie przypominać mi piękny zachód słońca, nie zepsuty piekarnik. Mam nadzieję, że w kolejnym tomie - "Burned" - autorka nie spali moich oczekiwań.


Za możliwość przeczytania książki przed premierą dziękuję Wydawnictwu Otwarte.

 

niedziela, 17 lutego 2013

"Idealnie dobrani" - Catherine McKenzie

 

Anne Shirley Blythe przypomina Anię z Zielonego wzgórza - ma identyczne imię, rude włosy i talent do pisania. Jest też romantyczką, co nie do końca wychodzi jej na zdrowie. Trzydziestotrzyletnia dziennikarka ma za sobą cztery nieudane związki i bardzo ją to przygnębia, gdyż jej koleżanki oraz przyjaciółka już dawno są po ślubie lub mają narzeczonych. Anne, rozpaczając po rozłące z ostatnim partnerem, przez przypadek odnajduje na chodniku wizytówkę tajemniczej firmy - Blythe&Company, zajmującej się "zawodowym kojarzeniem". Czyżby przeznaczenie? Kobieta przeżywa jednak niezłe zaskoczenie, gdy dowiaduje się, że Blythe&Company nie zajmuje się organizowaniem ranek, a... aranżowaniem małżeństw. Teraz Anne musi dokonać wyboru, od niej zależy, jak ta "bajka" się skończy.

Postać głównej bohaterki bardzo mnie zainteresowała. Panna Blythe jest inteligentna, zabawna, sympatyczna, lecz często, za często, marzy o rzeczach niemożliwych do spełnienia. Właśnie dlatego przez zbyt wiele lat nie mogła odnaleźć miłości - szukała księcia o czarnych włosach i niebieskich oczach, ideału. Jak wiadomo, nie ma człowieka bez wad, zatem czy jakaś firma może doskonale dobrać dwójkę ludzi? To pytanie zadawała sobie nie tylko główna bohaterka, ja również zastanawiałam się, jak się potoczy dalsza akcja. I chyba to jest najlepsze w tej książce - czekanie na zakończenie. Mam na myśli oczywiście to, że nie można doczekać się informacji o tym, czy problemy Anne wreszcie się skończą. Autorka jednak nieco namieszała, ponieważ nasza nowoczesna Ania z Zielonego Wzgórza staje na ślubnym kobiercu już w połowie książki. O czym więc jest druga połowa? Nie chcę zdradzić zbyt wiele, ale są momenty na smutki i radości. Z kartki na kartkę główną bohaterkę poznaje się coraz lepiej i dzięki temu między czytającym a Anne tworzy się jakaś więź, przez co, nawet mimowolnie, kibicuje się świeżo upieczonej mężatce.

"Idealnie dobrani" sprawiają pozytywne wrażenie. Jest humor, postacie posiadają dobrze zaprojektowane charaktery, akcja jest wciągająca. Tylko miejscami trochę zgrzyta, niektóre wątki nieco się dłużą, ale nie są do niedociągnięcia, na które nie można przymknąć oka. Krótko mówiąc, Catherine McKenzie stworzyła dobrą książkę dla kobiet z wadami, które w przyszłych tekstach powinny zniknąć. W każdym razie tego autorce życzę, gdyż posiada lekkie pióro i potrafi tworzyć nie najgorszą fabułę. Poza tym podoba mi się to, że pisarka nie zrobiła ze swojego "dziecka" klasycznego romansu, a napisała powieść obyczajową z kilkoma zabawnymi dialogami. Na plus jest także to, że przelała na papier swoje przemyślenia na temat miłości. "Idealnie dobrani" nie perfekcyjni, lecz, mimo to, miło się ich czyta. Jeśli nie będzie oczekiwać się  lektury wymagającej, a lekkiej, odprężającej historii, to myślę, że ta książka Was nie zawiedzie. Polecam na pochmurne popołudnia, bo to powieść po prostu idealna na poprawę humoru.


 Książkę otrzymałam od Wyd. Otwartego.

 

niedziela, 20 stycznia 2013

"PLL 10. Bezlitosne" - Sara Shepard

 

Aria, Emily, Hanna i Spencer zrobiły coś przerażającego i teraz zamierzają postąpić z A. tak jak on/a postępuje z nimi - bezlitośnie. Czy cztery mieszkanki Rosewood odnajdą w końcu osobę, która wszystko o nich wie? Oto jest pytanie!

Co podoba mi się w "Bezlitosnych"? Otóż, widać znaczną zmianę charakterów głównych bohaterek. Po przeczytaniu wszystkich dziesięciu tomów, zauważa się cechy dziewczyn lepiej niż na początku całej historii. Problemy Arii, Spencer, Emily i Hanny nie są już takie lekkie jak kiedyś, co dodaje jeszcze większego dramatyzmu, gdy A. przysyła kolejną wiadomość. W tym tomie podoba mi się także postać Spencer. Jej chęć zabłyśnięcia, jej plany i stąpanie po cienkiej granicy między jawą a snem. Autorka świetnie ukazała psychikę tej bohaterki i właściwie dziwię się czemu, pozostałe dziewczyny nadal myślą ciągle o chłopakach i ciuchach. I tu muszę się przyczepić, ponieważ przyznam, że coś mi nie grało w "Bezlitosnych". Z jednej strony książka stała się poważniejsza, a z drugiej nadal pozostała infantylna, ale tylko trochę. Na szczęście, bo nie wiem, czy zniosłabym kolejne powstania i powroty. Mam nadzieję, że pani Shepard w końcu przestanie tworzyć coraz to nowe pary, ponieważ wątek kryminalny jest już wystarczająco poplątany i raczej nie trzeba gmatwać wszystkiego, co dotyczy Kłamczuch i ich relacji z innymi ludźmi. To tylko moje zdanie, więc możliwe, że znajdą się miłośnicy takich rozwiązań fabularnych.

Wypadałoby napisać też parę słów o stylu autorki. Według mnie, jest lepszy on niż na początku "PLL". Nadal jest lekki, lecz zdania są bardziej rozbudowane i zawierają więcej dobrze dobranych środków stylistycznych. Widać, że Sara Shepard nabrała wprawy w tworzeniu książek. Klimat "Bezlitosnych" jest tajemniczy, a główna intryga jest tak skonstruowana, że ciągle podejrzewa się innego bohatera. Lubię, gdy fabuła jest pełna niespodzianek i cenię sobie pisarzy, którzy nie podają wszystkiego na tacy. Myślę, że właśnie na tym polega czar książek o Kłamczuchach - nic nie jest jasne, wszystko to tylko domysły.
 
plakat do filmu Słodkie kłamstewka (2010)Kilkutomowe serie zazwyczaj mnie irytują, gdyż nie mam do nich cierpliwości i często z części na część ich poziom spada. Okazuje się, że cykl "Pretty Little Liars", mimo kilku mankamentów, nadal jest lekturą odprężającą i ciekawą. Sara Shepard ma wiele interesujących pomysłów i nie mogę się doczekać końca serii, bo chcę poznać rozwiązanie (prawie) wszystkich zagadek. Podsumowując, polecam ten tom osobom, którym poprzednie części również się podobały i tym, których nie odstraszają miłosne perypetie nastoletnich bogaczy. Moim zdaniem, seria jest warta przeczytania, ale zależy czego się od tej książki oczekuje. Nie jest to powieść ambitna, lecz, mimo wszystko, sympatycznie się ją czyta. Krótko mówiąc, to odmóżdżacz, jednak jeden z tych lepszych, bo tajemnice nadrabiają parę wad. Poza tym mam wrażenie, że "PLL" zaczyna być bardziej dojrzałe, zmienia się wraz z głównymi bohaterkami, toteż bycie świadkiem tej metamorfozy jest niezwykle interesujące. Jeszcze raz polecam!


Za książkę dziękuję wydawnictwu Otwarte.